środa, 5 października 2011

Przybyłem, zobaczyłem, niedosyt poczułem...

W miniony weekend podobnie jak tysiące rodaków ruszyłem do kina, aby zobaczyć film Jerzego Hoffmana "Bitwa Warszawska 1920", o którym w mediach huczało jeszcze zanim rozpoczęły się do niego zdjęcia. Jeszcze zanim wszedłem na salę wiedziałem, że nie idę na film historyczny, a na historię miłosną jedynie historią okraszoną. Zasiadłem wygodnie w fotelu, założyłem okulary i oddałem się rozkoszy oglądania. Jak się później okazało rozkosz to wcale, nie była, ale od początku... Według mnie błąd został popełniony już na samym początku podczas pisania scenariusza. Historia jest wielowątkowa, a film trwa tylko 110 minut więc w wielu miejscach pozostają niedomówienia. Kolejnym problemem przynajmniej dla mnie jest mnogość występów rewiowych z udziałem Nataszy Urbańskiej, przez co czasem miałem wrażenie że oglądam program "Przebojowa Noc", który niegdyś gościł na antenie TVP1. Pod względem scenariusza film Jerzego Hoffmana zdecydowania przegrał z serialem "Wojna i Miłość", który był oparty na historii trzech przypadkowych żołnierzy, walczących podczas początkowo w trzech różnych armiach, a których połączyła przyjaźń i miłość do ojczyzny. Kolejny ważny aspekt to gra aktorska. Przed premierą bałem się o Borysa Szyca, ale jak się okazało bezpodstawnie. Mimo że nie brał do tej pory udziału w tego typu produkcjach podołał. Na tym polu poległa za to całkowicie Natasza Urbańska, której zaangażowanie w produkcję miało mieć chyba charakter czysto marketingowy. Roli bardzo trudnej podołał też Daniel Olbrychski, ale jeśli on by nie podoła to kto? Ciekawe kreacje stworzyli, przynajmniej według mnie: Adam Ferency(Czekista Bykowski), Michał Żebrowski(Premier Grabski) i grający epizodyczną rolę Andrzej Strzelecki(Wincenty Witos). Przechodzimy w końcu do tego co miało być w tym filmie najbardziej wyjątkowe czyli 3D. Czy aby napewno tego typu filmy powinny powstawać w tej technologi? Według mnie nie... Poza scenami batalistycznymi, których notabene było jak na lekarstwo 3D, było całkiem niepotrzebne. Wręcz nadawało scenom sztuczności i niektórzy mogli poczuć się jak na kreskówce.

I to na co niewielu oglądających zwróciło pewnie uwagę. Film w tytule ma frazę "Bitwa Warszawska", a ile w filmie było poświęcone właśnie temu wydarzeniu? Ostatnie 10, czy może 12 minut? Można było film nazwać po prostu "Tania historia o miłości podczas wojny z bolszewikami w 1920 roku, okraszona wątkiem historycznym" i przynajmniej nie wprowadzano by ludzi w błąd.

Podsumuję film zdaniem niegdyś zasłyszanym...

"Cudów nie ma, ale szkoły pójdą!"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz